wtorek, 3 stycznia 2012

Zima wypadła z obiegu

Każdy kto mnie zna, dobrze wie o tym, że jeżeli chodzi o pogodę, to rzadko kiedy jestem zadowolona. Najbardziej wyniszczają mnie skrajne chłody i upały. Nie lubię stać na przejściu dla pieszych z błagalnym spojrzeniem o zielone światło, gdy mróz szczypie mnie w uszy, policzki i barwi je na różowo.
Jadąc autobusem w trzydziestostopniowym upale, na dodatek w godzinach szczytu, kiedy wszyscy są ściśnięci jak śledzie w słoiku, również nie jest mi przyjemne. Choć lubię obserwować ludzi, to oglądanie (a czasem nawet odczucie tego na własnej skórze) jak budzi się w nich zwierzęcy instynkt, wcale nie jest fajne. Nie będę już pisała o tych wszystkich zapachach rozlegających się wówczas po autobusie, bo wyjdzie na to, że Polacy nie wiedzą co to dezodorant. Najgorsze dzieje się jednak wtedy, gdy cali wyjdziemy z tego autobusu i toniemy w słonecznym żarze na środku betonowej pustyni. W takich momentach czuję, jakbym faktycznie była z cukru, powoli rozpływała się nad rozpalonym ogniem i dużo bym dała za najmniejszy podmuch wiatru.

Zdecydowanie najgorsza jest jednak jesień. Jesienna aura sprawia, że rok w rok przeżywam punkt kulminacyjny wszystkich możliwych, negatywnych emocji. Od wszechogarniającego smutku topionego w czerwonym winie, przy dobrej książce... Po rozdzierającą tęsknotę nie wiadomo za czym, za kim... Kończąc na niczym nieskrępowanej nienawiści do widoku za oknem. Moment wstania z łóżka przeciągam do ostatniej sekundy, z domu wychodzę ze smętną miną , aby wrócić totalnie nieszczęśliwa z burzą niesfornych fal na głowie, wzburzonych wiatrem oraz deszczem. Ja po prostu do pełni szczęścia potrzebuję słońca w dawce przyswajalnej i białego puchu w okresie świątecznym, także w dawce przyswajalnej. Jestem zawiedziona, że jesień tak bardzo nam się przedłużyła.

Pisząc ten post, wsłuchuję się w melodię wygrywaną przez opadające krople deszczu. Każda rozbija się o szybę mojego okna, żeby bezwładnie spłynąć... Każda jest tylko jednym dźwiękiem, ma jedyną szansę aby swój czas wykorzystać należycie... Tak jak ludzie..
Stanowczo wolałabym śnieg. Pomimo, że na swoich dziesięciocentymetrowych szpilkach mogłabym połamać sobie nogi. Mimo to, że gdyby zaczął topnieć, kwękałabym na chlapę. No ale teraz z każdym dniem coraz bliżej wiosny, więc pozostaje mieć tylko nadzieję, że za rok będzie biało dla odmiany.

niedziela, 1 stycznia 2012

"Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś. Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj, śnij, odkrywaj." Mark Twain




Minął właśnie najgorętszy okres w roku. Czas okazyjnych przecen, a co za tym idzie, również okres obsesyjnego robienia zakupów. Zostały zakończone "burze mózgów" mające na celu znalezienie odpowiedniego prezentu i w związku z tym, zostało również ukończone wyszukiwanie tych rzeczy z ogromu niepotrzebnych przedmiotów znajdujących się na sklepowych półkach. Kres został także postawiony wszystkim przygotowaniom kulinarnym. Założę się, że nie tylko u mnie w lodówce jest jeszcze hałda jedzenia, która  czeka na pochłonięcie. Kilka dni temu stroiliśmy choinki, a już za parę dni będziemy musieli wszystko z powrotem pochować do pudełek. Sylwestrowy szampan został wypity, z nadzieją, że przyszły rok będzie lepszy niż ten miniony. Sprzedawcy światełek choinkowych oraz petard, już odliczają dni do kolejnego najgorętszego okresu w roku licząc zyski. Jednym zdaniem: Święta, święta i po świętach, i wszystko wraca do normalności. Teraz jeszcze tylko raport w wiadomościach, mający na celu poinformowanie nas, ilu pijanych kierowców zatrzymano na drogach i ile wypadków miało miejsce, z wyróżnieniem tych śmiertelnych.

Cieszę się, że wracamy do normalności. Od paru lat końcówka grudnia, wprowadza w moje życie chaos, przez który święta odbieram jedynie jako przymus oddania się tradycji. Gwoli wyjaśnienia, nie jestem wrogiem świąt i całej tej nieodłącznej otoczki. Po prostu w moim "rodzinnym domu", świąteczna atmosfera posypała się kilka lat wstecz i nie ma chętnego, który wodziłby prym w jej odbudowaniu. Mama jest pochłonięta przygotowywaniem świąt. Liczy się dla niej to, aby wszystko cieszyło oko i aby potrawy podane na stole,równie dobrze smakowały jak wyglądają. Ojciec stawia na alkohol i telewizję. A ja zdaję sobie sprawę, że jeżeli przez cały rok mamy trudności z dogadaniem się, to przeistoczenie relacji o 180 stopni na trzy dni byłoby apogeum hipokryzji i dlatego akceptuję stan rzeczy taki, jaki jest. Nie zawsze było tak "na pół gwizdka". Gdy spędzaliśmy święta w gronie większym o dziadków, klimat był zupełnie inny. Było ciepło, rodzinnie, świątecznie, po mieszkaniu niosły się głośne rozmowy i śmiech. Dziadkowie scalali nas wszystkich i być może dlatego, łatwiej było podzielić się opłatkiem, usiąść przy jednym stole i skosztować Bożonarodzeniowego karpia. Mam co wspominać i wcielać w życie za kilka lat u siebie.






2011 rok pożegnałam bez żalu. Był on kiepski... chyba pod każdym względem. Rzucał mi kłody pod nogi, gdy tylko zrobiłam krok do przodu i zrzucał kubeł zimnej wody na głowę, gdy tylko byłam zbyt pewna, że coś może się jednak udać. Było bardzo mało momentów, które mogłabym zaliczyć do grupy pozytywnych. Ogólnie miałam wrażenie, że pojawiają się tylko po to, aby ściągnąć na mnie niemiłe zdarzenia. Można porównać to z czarnym kotem, który przebiegł nam drogę. Przesąd mówi, że taki kocur przynosi pecha. Uznaję więc, że miniony rok był pod "troską" wrednego, czarnego sierściucha i mam nadzieję, że już go tak prędko nie spotkam, a miłe zdarzenia paradoksalnie nie będą już początkiem złego.

Jakkolwiek było, 2011 rok wzmocnił mnie. Poprzez różne sytuacje pokazał, że użalanie się nad sobą zostało stworzone przez ludzi słabych wyłącznie dla ludzi słabych i tylko czynne działanie przynosi efekty. Nauczył, które sprawy są w życiu najważniejsze oraz, że aby zaznać długotrwałego szczęścia, bez względu na to jak chcemy swoim życiem pokierować, powinniśmy zawsze o nich pamiętać i uwzględniać je w swoich planach. Udowodnił, że to co dajemy ludziom od siebie, wraca do nas z podwójną mocą i dlatego tak ważne jest, abyśmy innych traktowali tak, jak sami chcielibyśmy być traktowani. Jednak najważniejszą lekcją była ta, na której nauczono mnie, że ludziom nie można ufać bezgranicznie, a w uczuciach nie można dopuścić do tego, aby zatracić siebie. Za tą mądrość, 2011 roku należą się ogromne podziękowania.





Jestem ciekawa ile postanowień zostanie zrealizowanych, a ile zostanie odłożonych na następny rok;) Wychodzę z założenia, że jeżeli chcemy zmienić coś w swoim życiu, to każdy moment jest do tego dobry, a postanowienia noworoczne to tylko pretekst aby wprowadzanie zmian rozpocząć później. 
Cały rok pracuję nad swoimi wadami, poszerzam horyzonty, uczę się nowych rzeczy, kolekcjonuję wspomnienia, urzeczywistniam marzenia, tworzę plany i wcielam je w życie. Wobec tego ciężko byłoby mi wpaść na konstruktywne postanowienie noworoczne i dlatego podarowałam sobie ten temat. 

Życzę wszystkim, aby 2012 rok był lepszy od poprzedniego. Abyśmy byli dla siebie bardziej życzliwi, abyśmy częściej się do siebie uśmiechali i abyśmy nie byli zobojętniali na czyjąś krzywdę. Aby nasz próg tolerancji diametralnie wzrósł oraz abyśmy byli otwarci na świat. Abyśmy byli zadowoleni ze swojej pracy, szkoły, abyśmy chcieli uczyć się nowych rzeczy i abyśmy chcieli podejmować wyzwania. Abyśmy przez 2012 rok, nazbierali mnóstwo pozytywnych wspomnień. Abyśmy z negatywnych zdarzeń potrafili wyciągnąć wnioski.